Trwam
Czuję rozrywanie. Szarpanie między rzeczywistością a jej projekcjami. Stoicką pewnością a zwątpieniem. Tło skrywa rozmazaną, szeroką wielobarwną plamę.
Czy ja Go sobie wymyśliłem, wyśniłem, uroiłem? Wariują wariacje racjonalnego umysłu…
Kocham Go, chcę Go, Jego obecności i wzajemności. Tego konkretnego: Go.
Gdy bliskość Naszą geograficznie doświadczamy, jestem najszczęśliwszym Człowiekiem na Ziemi. Tymczasem zdala, pozostaję tyleż żałosnym, co nieszczęśliwym…
Chcę być blisko, ale Jemu na tym nie zależy. Brak bliskości i brak odwagi ułatwiają brak rozmowy na różne tematy. Tkwię w jednej rzeczywistości, chcę być częścią innej, która o mnie zapomina.
Naprzemiennie zmagam się ze zwątpieniem. Aktualnie wokół tego, że trwająca rozłąka to plan porzucenia mnie, realizowany aż się udało, i że już nie wróci nigdy… Zawiesiłem się między miłością a pustką. Mam nadzieję, że jest szczęśliwy i że brak mnie dobrze Mu służy…
Czy to normalne, że nie miewałem wątpliwości? Przez 5 lat i mimo dostrzegania, jak wiele Nas łączy, jak bardzo do Siebie pasujemy, a zarazem, mimo pociągającej wiedzy, jak wiele Nas dzieli (doświadczeń, oczekiwań i przestrzeni)? Że teraz trud sprawia mi wymuszanie w sobie wzbudzania wątpliwości i wyciągnięcie jakichś wniosków? Głupi jestem, a niby „taki niegłupi”.
Wskrzeszam ze wspomnień: brak entuzjazmu, niechęć, zapał buntownika, marazm…
Nie wiem, czy bardziej mi przykro, czy nie rozumiem, słysząc, że małżeństwo nie jest potrzebne, bo nie wiadomo, co będzie. Że mimo niego Ludzie się krzywdzą i rozstają. Że nikt rozsądny nie da gwarancji tym bardziej na starość. Ludzie tak boją się swojej odpowiedzialności w życiu osobistym, mimo że podejmują o wiele poważniejsze ryzyka, siadając za kierownicą czy pracując…
Faktycznie. Nie potrzebuję małżeństwa, rozumianego jako zgoda otoczenia (rodziny, urzędników, księdza) na miłość. Nie potrzebuję obrączki ani papierka, by kochać. Już śmiem i odważam się kochać. Bezwarunkowo.
Boli mnie, gdy unikam kontaktu, nie wiedząc, co dalej. Chodzę jak obłąkany, ze spuszczoną głową, nie potrafię zorganizować swojego czasu, bez Niego… Moja codzienność, gdy nie jest Nasza, traci dla mnie sens…
Choć przeszłość jest częścią mnie, to wzbraniam się przed zmianą czasu teraźniejszego na przeszły. Natura nie daje zapomnieć o tym, co było, ale podpowiada, że przeszłość ma taki sens, jaki nadamy mu w przyszłości. Że to, co było lub jest, może być mniej istotne niż się obawiamy, bo istotne jest tylko to, co może być, sens, jaki chcemy nadać i rzeczywistość, którą stworzymy. Byłoby łatwiej porzucić, ale nikt nie powiedział, że chcę łatwiej. Chcę Jego.
Komentarze
Prześlij komentarz